31 gru 2010

na progu

Ten mijający był dziwny. Bogaty w wydarzenia. Różne. Intensywny i niosący za sobą zmiany i przedsmak kolejnych zmian. Jaki będzie ten następny - to przecież zależy od nas. Życzę nam wszystkim, byśmy uczynili go pięknym. By zmiany szły w dobrym kierunku, byśmy nie wierzyli lękom. Nie wróżyli czarno. Zaufali własnym pragnieniom i tęsknotom. Do siego!

19 gru 2010

pływanie

Dorosłam do tego, by pływać bez asekuracji. Decyzję podjęłam sama bez pytania o pozwolenie. To było ważne: pytanie o pozwolenie wszystko by popsuło.
No i pływam. I świetnie mi idzie. Mam wszystko, czego mi trzeba.
Przede wszystkim mam siebie i jestem dla siebie najlepszym przyjacielem i najlepszym wsparciem. To bardzo przyjemne uczucie. No i niesamowicie wprost się żyje, gdy się pozbędzie lęków. Wszystkim, którzy mi kibicowali, bardzo dziękuję. Zwłaszcza mojemu najwierniejszemu Kibicowi - Tacie.

29 lis 2010

nie wychodzi

Bo ten blog był do płakania, a potem do mądrych rozmyślań i siłowania się ze światem, Bogiem, sobą samą.
Nie był przewidziany do błogostanu, radości i ogłaszania wszem i wobec, że jest dobrze.
Dlatego, gdy jest dobrze, mile i czuło, to nie wychodzi.
Pisanie nie wychodzi.
To i nie piszę.

2 lis 2010

2.11

cmentarne listopadanie
zaduma w czasie przeszłym i przyszłym
oni wczoraj
my jutro
przekroczymy tę bramę
po raz ostatni
by zostać już
w tym miejscu
i w jednodniowej pamięci płomyka

22 paź 2010

:)

a nawet bardzo, bardzo dobrze.

20 paź 2010

19 paź 2010

wielogłos bez harmonii

Co i raz myślę: "nic już mnie nie zdziwi". A potem nadchodzi nowe coś i dziwi. Wydarzenia ostatnich miesięcy i płynący z ambon wielogłos na ich temat to też rodzaj takiego "nowego czegoś". Miało już nie dziwić, a dziwi. Dziś ojciec Tomasz Dostatni OP w wywiadzie dla GW stwierdza, że Kościół nie może mówić głosem wykluczenia i anatemy. To jakaś rewolucyjna nowość, bo anatemę właśnie Kościół wymyślił.

14 paź 2010

lęk przed szczęściem

Mając wszystko, by czuć się szczęśliwa, nie daję sobie do tego prawa. Pod pretekstem, że jutro może być inaczej. Tylko że w ten sposób nigdy szczęścia nie zaznam, bo jutro zawsze będzie niepewne. Leży to w naturze jutra. Czy szczęście miałoby zależeć od złudnego, fałszywego poczucia pewności jutra? Oznaczałoby to, że tylko głupcom wolno czuć się szczęśliwymi. Mam nadzieję, że rozwiązanie leży w "hic et nunc". Dziś, teraz jest pięknie i dobrze. Szkoda marnować tego czasu na obawy o jutro. To rozsądna konkluzja, ale co zrobić z irracjonalnym lękiem, który mówi, że im bardziej dziś się poczuję szczęśliwa, tym boleśniejsze będzie przebudzenie jutro? Może powinnam przestać bać się bólu. W końcu to też życie. Przecież nie jestem w stanie - nikt nie jest w stanie - zrobić nic, by zapewnić mi bezbolesną przyszłość. Żadne gwarancje dane dziś nie uchronią mnie przed jutrzejszym cierpieniem. To, że dziś zabronię sobie szczęścia, również mnie przed nim nie uchroni. Chyba dokładnie wręcz przeciwnie.
Kto by pomyślał, że trzeba się uczyć, jak być szczęśliwym. Że można mieć przed tym takie opory. Że to wcale nie przychodzi ot tak. Czy przypadkiem nie na tym polegał Upadek Człowieka? Że zgubiliśmy umiejętność szczęśliwości?

9 paź 2010

do Taty

Znów ktoś Ciebie nie lubi. Bo jesteś okrutny: dajesz, co wymodlone, a potem zabierasz. Pamiętam czas, gdy tak o Tobie myślałam.
Długi czas.
Przez wiele, wiele lat byłeś dla mnie Bogiem-faszystą. Doktorem Mengele robiącym eksperymenty na ludziach.

Dziś już w Ciebie takiego nie wierzę. Takiego Ciebie nie chcę znać. Jeśli przebywanie przez wieczność z takim Bogiem miałoby być niebem, to ja nie chcę tam iść.
Lęk, że możesz się jednak takim właśnie okazać, czasem się we mnie jeszcze odzywa. Że ukarzesz i potępisz. Na szczęście odzywa się coraz rzadziej i ciszej.
Nie chcę słuchać tego lęku. Zbyt długo grał on rolę mojego sumienia.
Niedawno odnalazłam zaginioną zdolność cieszenia się. Dziś nie będę zatruwała sobie radości obawami przed Tobą. Dałeś mi życie do wykuwania. Wykuję je najlepiej jak potrafię. Kochając i robiąc, co chcę. To ja mam je wykuć. Czas dorosnąć i przestać wyręczać się w tym Tobą.
Wiem, że nie zawsze będzie z górki. Ale nie dlatego, że to Ty rzucasz kłody pod nogi i karzesz za grzechy moje i cudze. Błądzenie też ma głęboki sens. Nie będę żałowała.

8 paź 2010

Wróciłam

skąd - wiem. Z Miasta.
ale dokąd - zobaczymy...

29 wrz 2010

siurpryza

Myślałaś, że znasz Miasto?
No to już wiesz, że nie znasz.
Miasto jest zupełnie nieprzewidywalne.
Ulice przemieszczają się, gdy się po nich chodzi.
Czas znów płata figle i cofa Cię do lat licealnych,
Tak że jesteś młodsza nawet niż dwa lata temu.
Miastu nie można ufać...
Chociaż może właśnie raczej należy?

18 wrz 2010

in the box - oczyma kota

Ciepło tu w pudełku i nawet przytulnie. Jest akurat takie, żeby zwinąć się w kłębek i mruczeć, trawiąc dopiero co zjedzoną mysz. Strzygę uchem, gdy słyszę, jak człowiek, który mieni się moim panem, głośno rozważa, czy jeszcze żyję. Twierdzi nawet, że obecnie jestem jednocześnie żywy i martwy. Zawsze był dziwakiem. Ale niech się męczy. Jego problem. Ja wiem swoje: teraz jestem zupełnie żywy i całkiem zadowolony. Jeśli potrzyma mnie tu dłużej, nie będę już taki zadowolony, a wtedy boleśnie się przekona, jak żywy może być rozgniewany kot. Jeśli jednak potrzyma mnie zbyt długo, to znajdzie w pudełku jedynie moje truchło. Mnie tam rybka: i tak mam siedem żyć. Ale temu Schroedingerowi będzie łyso, że stracił takiego kota jak ja przez jakiś głupi eksperyment.

14 wrz 2010

Miasto

Jadę do Miasta! Już się nie mogę doczekać.
Co prawda lubię to moje "Tomi" - Warszawę, no i nie jestem księciem poetów, tylko zwykłą barbarzynką. Ale nie znam cudowniejszego miejsca niż Miasto. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazje pomieszkać tam dłużej. Tymczasem jeszcze pięć dni i trochę...
Salue Vrbs!

7 wrz 2010

za kolejnym wodospadem

Na kamieniach zostały płynące z mą falą zmurszałe pnie, czyjś zgubiony kalosz, sterty zeszłorocznych liści i szlam. Dużo szlamu.
Przed spadaniem trochę się denerwowałam. Ale tylko trochę bo już to znam.
A teraz fala płynie czysta. Przez nowe krajobrazy, nowe gleby, gdzie szlamu będzie mniej.
Czuję się uwolniona od złych balastów.
Słyszę Bożą zachętę do wędrowania własną ścieżką.
On wie, że wędruję do Niego, że do Niego tęsknię i naprawdę na Nim mi zależy.
Na pewno będzie na mnie czekał. Ma przecież całą wieczność.
A ja się nie boję. Nazwijcie to pychą, ale wiem, że trafię, gdy idę na spotkanie z Nim.

2 wrz 2010

Mania i Frania

Manię facet leje.
Ale Mani to nie przeszkadza.
Ona to lubi.
I nigdy nie narzeka.
Leje - znaczy kocha.
Ot, patologia...

Franię też leje.
Ale ona tego nie lubi.
Zawsze potem płacze.
Ale krótko.
"To było niechcący,
akurat komar mi usiadł na policzku.
On jest cudowny" - mówi.
To też patologia, czy jest jakaś inna nazwa tej jednostki chorobowej?

31 sie 2010

znaleziona

Mi przyszła sama.
Ona tak ma. Czasem musi gdzieś sobie powędrować.
Ale wraca. Bo ona to ja.
I jest mi z sobą dobrze.
Chyba wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że czuję się...
... szczęśliwa!

Cóż za odkrycie!
Choć rzeczywistość mogłaby być bardziej różowa...
Ale szczęście czerpię nie tyle z tego, co mnie spotyka, ile z tego, jak potrafię to przeżyć, co potrafię z tym zrobić.

Normalnie niepewność powinna doskwierać i niepokoić. A jakoś nie doskwiera, nie niepokoi. Co ma być, to będzie. Życie może jest bez sensu, ale jest cudowne.
A ja na cudowności zasługuję.

dieta

Zaczynam dietę. Ależ ja się zdrowa zrobię!

28 sie 2010

zgubiona

gdzie?
powinna tu być, a nie ma...
gdzie się zapodziała ta Mi?
taka zupełnie mała dzisiaj
jak igła w stogu siana
no, gdzie???

13 sie 2010

verba

wyjechać
zamknąć
skończyć
odciąć
zostawić

przyjechać
odkryć
zobaczyć
poznać
zaczerpnąć

wrócić
zacząć
otworzyć
być

6 sie 2010

dziwne figle losu

Redaktor Terlikowski w swoim blogu ubolewa nad postawą warszawskiego duchowieństwa, które pozostawiło ludzi modlących się pod smoleńskim krzyżem bez duchowej opieki, bez wsparcia.
Ciekawa jestem, kiedy do pana redaktora dotrze, że gdyby w swoim czasie nie "załatwił" biskupa Wielgusa, to dziś nie musiałby ubolewać.

3 sie 2010

niesmaczne awantury, czyli smutna powtórka z historii

"W jednej z tych wyższych kaplic spoczywa od niemal dziewięciu lat ciało wielkiego króla Sobieskiego. Zwolennicy księcia de Conti zajęli bowiem Zamek Królewski, gdzie zwłoki Sobieskiego spoczywały w czasie, gdy szykowano koronację jego następcy, obecnie panującego. A według praw Rzeczypospolitej nie można dokonać koronacji następcy, zanim jego poprzednik nie zostanie pochowany. Dlatego stronnicy Conti’ego nie chcieli wydać ciała zmarłego króla, mimo wszystkich próśb i napomnień. Mieli nadzieję, że niepochowanie Sobieskiego uniemożliwi koronację następcy, którego nie chcieli uznać, albo przynajmniej bardzo ją opóźni. W wypadku zaś, gdyby koronowano króla mimo to, koronacja byłaby nieważna. Ich przeciwnicy, by uratować pozory i uczynić zadość prawu przynajmniej do pewnego stopnia, kazali sporządzić trumnę taką, jak dla władców Polski, i zorganizować cały orszak pogrzebowy tak, jak już w tych pamiętnikach opisałem. W efekcie ciało króla pozostało na Zamku aż do kolejnej koronacji."

Akurat dziś tłumaczyłam ten fragment....
Skojarzenia same się nasuwają. I nie prowadzą do pozytywnych wniosków. Czyżbyśmy od Saskich Ostatków niczego się nie nauczyli?

27 lip 2010

ochrona

Na czym miałoby to polegać? Nie wiem. Może lepiej nie próbować przeniknąć, zrozumieć. Przynajmniej tymczasem. Może lepiej przyjąć, że tajemnice są. I Bóg, jak każdy, ma prawo do własnych sekretów. Jeśli jakiś element nie mieści mi się w układance, to może tak ma być. W końcu życie się jeszcze nie skończyło i do układania zostało jeszcze wiele.

A konkretnie to dziś elementem, dla którego nie umiem znaleźć miejsca, jest narzucające się wrażenie, iż jestem chroniona. Ileż to już razy pchałam palce między drzwi! Na ślepo i z uporem chciałam, żeby było po mojemu i zżymałam się, gdy nie było. Czasem nawet czułam się oszukana. A potem, z perspektywy czasu i nowych odkryć, musiałam powiedzieć: "dobrze się stało". Dobrze, że nie było po mojemu, bo ładnie bym teraz wyglądała.

Zastanawiające jest to, że znam ludzi, wielu ludzi, którzy jednak postawili na swoim. I teraz chodzą z amputowanymi palcami. Metaforycznie rzecz biorąc. Potłuczeni, poranieni, bo budowali domy na piasku. Żeby tam na piasku! Na trzęsawiskach i na wulkanach. Sama bym tak miała, bo wciąż nie mam dość rozumu i nie rozróżniam terenów. Ale nigdy nie jest mi dane. Metaforycznie można by powiedzieć, że permanentnie odmawiają mi pozwolenia na budowę. I mają rację. Zawsze mają rację, a ja zbieram kolejne dowody na to, że moje pomysły były złe. I dobrze, że nic z nich nie wyszło. Znaczy ci biurokraci od pozwoleń na budowę otoczyli mnie jakąś dziwną opieką. A najwyraźniej nie wszystkich otaczają. I zawsze znajdzie się ktoś, kto mi przypomni: "jesteś chroniona".

To miłe. Ale ja i tak tego nie rozumiem. Dlaczego chroniona? Dlaczego ja? I czym jest ta ochrona? Przecież mamy prawo do błędów. Nawet tych najbardziej dramatycznych.
Gdy o tym dumam, czuję się spowita tajemnicą. Nie jest mi z tym źle. I chyba na razie tak musi zostać.

25 lip 2010

bywa

Bywa, że rzeczywistość nie jest różowa i coś w niej uwiera.
Coś, czego zmienić już się nie da.
Spisanie czegoś (a może całego człowieka?) na straty.
Bywa, że nagle pojawiające się myśli o tym bolą.
Bywa, że się to usłyszy głośno przez kogoś wypowiedziane.
Wtedy boli bardziej.

***
Zadziwiające są te nasze zmory.
Niby się o czymś wie. A chciałoby się, żeby to nie było prawdą. I pragnie się usłyszeć od innych, że to prawdą nie jest. Tak jakby cudze słowa miały realną moc zmiany faktów. I tak jakby cudze potwierdzenie miało moc urealnienia tego, co przecież jest faktem i tak...

Czy człowiek jest istotą tak dalece narracyjną, czy może ma to jakiś metafizyczny związek z Logosem?

20 lip 2010

choroby

Na pewnym blogu czytam zwierzenia, które wskazują na terminalny etap choroby współuzależnieniowej.
Nie móc bez kogoś żyć - to nie miłość, to patologia.
Miłość to wolność: nie zniewalam tego, kogo kocham i nie jestem przez niego zniewolona.

Wiem, że sama jestem dopiero "w drodze", jeszcze potrzebuję leczenia. Bo ciągle jeszcze się wikłam. Ale cieszę się, ogromnie się cieszę, że jestem tych zjawisk świadoma. Najlepszym sprzymierzeńcem jest moje własne ciało: napięcie mięśni, ból brzucha, mrowienie skóry... Takie drobne sygnały, że coś nie gra, że emocjami zawędrowałam w świat nieistniejący, że straciłam moje "hic et nunc". Ciało jest mądre. I wcale nie dąży do czegoś innego niż duch. Wręcz przeciwnie: ciało i duch dążą do integracji i harmonii. "Gdy czynię dobrze, czuję się dobrze. Gdy czynię źle, czuję się źle" - przeczytałam niedawno. Bardzo to głęboka prawda o człowieku.

18 lip 2010

to i owo

"In the practice of tolerance, one's enemy is the best teacher."
Tę sentencję Dalaj Lamy przeczytałam w piątek w metrze na koszulce jednego z pasażerów.

A poza tym upał.

15 lip 2010

w nawiązaniu

Equinne napisała o piekle.
Co do mnie nie wątpię w prawdziwość twierdzenia, że piekło nie jest miejscem, ale stanem ducha. Ze wszystkich literackich opisów piekła najbardziej mnie przekonuje ten autorstwa C.S. Lewisa, zamieszczony w Ostatniej bitwie. Karły są dokładnie w tym samym miejscu, co inni, otoczeni tymi samymi rzeczami, ale wszystko, co piękne i dobre postrzegają jako szpetne i złe.
Znam z doświadczenia ten rodzaj piekła, który można zbudować we własnej głowie. I nie wydaje mi się, żeby nawet diabeł był w stanie przebić w tym względzie naszą własną pomysłowość. Największe zło wyrządzamy sobie sami.

6 lip 2010

moje kowalstwo

Wracam myślami do kowala losu.
Był czas, gdy czułam się niemal w pełni zależna od okoliczności. Przezywanych dla zmyłki "Wolą Bożą". A jej wizja napełniała mnie mrożącym krew w żyłach lękiem.
Dziś wiem, że bóg, do którego się modliłam, to nie był ten Właściwy. Ot, jak łatwo popaść w pogaństwo.
Mam Teraz przed sobą swój los i wiem, jak wiele zależy ode mnie. Czuję się wręcz zaproszona do wszelkich prób, eksperymentów i radowania się tego losu kuciem. Chcę mieć marzenia, chcę mieć plany. Ale chcę też mieć przestrzeń. Miejsce na oddech, miejsce dla Ducha. Dlatego do marzeń i planów podchodzę lekko, z dystansem i uśmiechem. Może z tej bryły żelaza powstanie tarcza, a może miecz. A może jeszcze coś innego. Ale to jest MOJA robota i, jako taka, zawsze będzie mnie cieszyć.
Zastosowanie się znajdzie i dla miecza i dla tarczy. I dla czegoś innego. Nie chcę się kurczowo czepiać szczegółów. Że koniecznie miecz, że koniecznie dwumetrowy, że koniecznie z runami na klindze. Przecież doświadczyłam już tyle razy, jak cennym skarbem są w życiu niespodzianki i zupełnie nieoczekiwane obroty spraw! Nie chcę tego tracić. Będę się więc bawić mym kowalstwem i ze szczerym zaciekawieniem patrzeć, co mi z tej roboty wyjdzie. Stać mnie na to, bo wiem, że cokolwiek wyjdzie, wyjdzie piękne. Bo moje własne i wykuwane z sercem i radością.

5 lip 2010

bez uprzedzeń

Czy którykolwiek z fanów Pratchetta przypuszczałby, że można spędzić przeurocze popołudnie w towarzystwie Audytora? Ha!

No i na dodatek Samprasarana dała znak życia, żeby niedziela była jeszcze milsza. :)

2 lip 2010

niespodzianka

Jak się okazuje, będąc jedyną trzeźwą osobą na imprezie, można się też nieźle bawić i potem wcale nie żałować, że nie poszło się spać w strategicznym momencie :D

27 cze 2010

zagubienie

Zdarza mi się zagubić. Jeszcze wczoraj byłam w hic et nunc chłonąc zapachy, ciepło i muzykę. A tu jedna rozmowa i druga, jakiś przeczytany fragment czegoś, i nagle rozglądam się wokół i widzę, że zabłądziłam. Hic et nunc gdzieś uleciało. Uleciała jak mgła konkretna rzeczywistość. Taka dobra i przesycona intensywnością wrażeń, a na jej miejsce pojawił się wirtualny (choć zupełnie nie komputerowy) świat. Zaczęłam wędrować po cudzych głowach, czytać cudze myśli. Nawet się nimi przejęłam. Nawet odczułam to, co oni czują. Nawet przez moment wydawało mi się, że TO właśnie jest konkretna rzeczywistość. Na szczęście świat wyobrażeniowy ma strukturę cienia. Gdy chcieć go złapać, poczuć kształty, smaki, przepływa przez palce. I wtedy trzeba się puknąć w czoło. No jasne... znów zabłądziłam. I to wcale nie w cudze głowy, myśli, uczucia. Ale we własne na ich temat wyobrażenia. I gotowa byłam przysiąc, że inni czują i myślą dokładnie to, co ja sobie wyobrażam, że czują i myślą. A przecież ich wewnętrzne światy, ich własne hic et nunc są dla mnie nieosiągalne. I dla mnie i dla każdego, z wyjątkiem ich samych. Tak jak do mojej konkretnej rzeczywistości nie ma wstępu nikt poza mną. No, pewnie jeszcze Bóg. I choćby się błądziło wśród złudnych "cudzych światów" latami, nie sposób zmienić podstawowego faktu, że samotność jest najbardziej istotową, immanentną cechą człowieka.

26 cze 2010

kowal losu

Weźmy takiego kowala. Skoro jest kowalem, to znaczy, że ma kowalskie umiejętności. Ma też pewnie kuźnię, w której pracuje. Inaczej by tych umiejętności nie nabył. Kując tworzy coś z bryły metalu. Wiadomo, że z bryły, która waży kilogram, nie wykuje dwudziestokilogramowej zbroi płytowej. Wiadomo, że musi też brać pod uwagę rodzaj materiału. Nie ze wszystkiego da się wykuć damasceńską szablę. Ale w ramach tych z góry danych ograniczeń, ostatecznie od niego zależy, CO powstanie z tej bryły. Jeśli nie powstanie w ogóle nic, to wcale nie z winy Boga, czy Losu, ale dlatego, że nie wzięliśmy młota w garść. Z lenistwa? Ze strachu? Wszystko jedno w sumie.

24 cze 2010

postęp

Jak wszyscy, mam w sobie te autodestrukcyjne siły, które - jeśli je spuszczę ze smyczy - każą mi wybierać spośród relacji i sytuacji takie, co zadają najwięcej bólu.
Mam je nadal. Ale oduczyłam się już nieprzyzwoicie pytać, co Pan Bóg chce mi przez to powiedzieć.
I to też jest chyba przejaw dorosłości: nie zwalać na Niego własnych wyborów.

23 cze 2010

credo

Wyszło w rozmowie, że wierzę w człowieka. Bardzo. Tym bardziej, że wierzę, że Pan Bóg mu - temu człowiekowi - naprawdę kibicuje. Na wstępie dał mu wszystko. Dosłownie wszystko. I możecie się śmiać, ale ja naprawdę w to wierzę. A teraz jeszcze kibicuje. Żeby on - ten człowiek - zbudował sobie przy pomocy tego wszystkiego szczęśliwe życie. I nawet kiedy robi błędy, gubi się, gubi połowę, albo i prawie całe swoje wszystko, to ciągle nic nie jest tak naprawdę stracone. Bo w samym akcie zgubienia już tkwi ziarenko, z którego ciągle jeszcze wszystko może wyrosnąć. To będzie rzecz jasna inne wszystko, bo nie można cofnąć czasu. Nawet Bóg go nie cofa, bo byłby wtedy po prostu niepoważny. Coś więc się zgubiło, ale coś się znajduje. Bo tak cudownie została stworzona natura. I powiem Wam, że strasznie dobrze jest w to wierzyć.

18 cze 2010

farinelli, carestini...

"Są bezżenni, których ludzie takimi uczynili". Słowa te w pierwszym rzędzie kojarzę z kastratami. Myśl o ofiarach takiego barbarzyństwa powinna budzić tylko gniew i żal.
A jednak kiedy słucham arii napisanych dla kastratów (dziś na szczęście wykonywanych przez kontratenorów, których nikt nie musiał niczego pozbawiać), nie mogę się nie zachwycać.
Bez wątpienia uroda tego śpiewu nie może w najmniejszym nawet stopniu usprawiedliwiać zwyrodniałego bestialstwa.
Ale nie bez wzruszenia myślę, jak wielka to mądrość, że życie skazane przez kochanych bliźnich na bezpłodność w jednej sferze, można uczynić płodnym pod innym względem.
Że dróg zawsze było i jest tysiące; na pohybel wszystkim ograniczonym umysłom wyznającym "jedynie-słuszność" jakiegoś jednego sposobu spełniania siebie.

14 cze 2010

do Taty

Dorosłam, więc traktujesz mnie jak dorosłą. Nie zgodzisz się już na dziecinne minki, krokodyle łzy, wmawianie Ci: "ja przecież nie chciałam".
No bo jak nie, jak tak? Jasne, że chciałam. Jestem duża i robię to, co chcę.
Ani Ciebie ani siebie nie nabiorę już na przebiegłe zagrywki pięciolatków. Które im wybaczamy, bo pięciolatki mają tyle wdzięku, kiedy próbują nagiąć rzeczywistość.
A ja odpowiadam za to, co robię. Chcę być dorosła, czyli chcę odpowiadać. I wiesz co? Dobrze mi z tym. Nie boję się.
Bo dorosłość to również świadomość, że nie jestem Bogiem. Że sprawy dzielą się na takie, które ode mnie zależą i takie, które nie. I tak jest świetnie.
A także świadomość, że zawsze, naprawdę zawsze, jest jakieś dobre wyjście. A ja mam go szukać. Szczerze i uczciwie. Tylko tyle i aż tyle.
I wiesz, co Ci powiem? Że lubię z Tobą być po dorosłemu.

12 cze 2010

trzeźwo

Bezczelna i skrajna trzeźwość, w jakiej funkcjonuję od półtora roku, jest okazją do ciekawych przemyśleń. Zwłaszcza, kiedy się jest jedyną trzeźwą osobą w jakimś gronie. Pewnie prościej by było nie wyróżniać się, upić jak wszyscy, robić różne dziwne rzeczy, a potem nie pamiętać, albo udawać, że się nie pamięta.
A trzeźwy się wyróżnia. A potem pamięta.
Dobrym wyjściem z sytuacji jest po prostu iść spać, żeby nie być najpierw świadkiem, a potem wyrzutem sumienia.
Tak właśnie zrobiłam i to był dobry wybór. Aczkolwiek jeszcze lepiej by było to zrobić pół godziny wcześniej.

11 cze 2010

kropelki

No i co ja poradzę, że mi się ten obrazek spodobał? Trochę szary i smutnawy, wiem. Ale te kropelki na szkle są takie misterne. Powinno być wiosennie, zielono i niezbyt wodniście, bo wody w tym roku mamy aż nadto. Jakaś Sahara być powinna. A tu kropelki. I mglisty widoczek za szybą. Może dlatego takie to miłe, że właśnie za szybą ten widoczek. I mokro też gdzieś tam, w świecie. A przed szybą sucho i przytulnie i można z rozmarzeniem obserwować kropelki. Zupełnie bez zobowiązań. I bez parasola.

8 cze 2010

"dorosłość" - do wszystkich "obrońców dzieci"

Zadano mi pytanie o dorosłych i miłość.
Może różnie rozumie się dorosłość. Może też rozmaicie rozumie się miłość.
W moim odczuciu ktoś, kto jest "zbyt skomplikowany" wcale nie jest dorosły, tylko dorosłego udaje. Z pewnością nie wszyscy dorośli potrafią kochać. Ale żeby kochać trzeba być dorosłym. Dzieci nie umieją kochać. Umieją co najwyżej być kochane.
Miłość jest możliwa tylko w partnerstwie. Dzieci są zbyt zależne, zbyt niesamodzielne.
I nie należy tych moich słów rozumieć jako zarzutu pod adresem dzieci.
Ja naprawdę je lubię. Są słodkie, potrafią być niesamowicie przylepne, wdzięczne, przywiązane.
Tylko że moim zdaniem z miłością to nie ma wiele wspólnego.
Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć, że zwierzęta umieją kochać. Bo umieją się przywiązać i okazywać przywiązanie i wierność.
Ale przywiązanie i wierność to nie jest miłość.
Jestem przekonana, że jest dokładnie tak jak napisałam: absolutnie koniecznym warunkiem miłości jest wolny i świadomy wybór. A dziecko nie jest ani wolne, ani świadome.

Charakterystyczne dla dzieci jest między innymi to, że same nie orientują się we własnych uczuciach i że bardzo ulegają chwilowym emocjom. Jednego dnia mówią: "to moja najlepsza koleżanka, oddam jej moją najpiękniejszą lalkę i będziemy przyjaciółkami do końca życia"; następnego dnia po strasznej kłótni o jakieś nieprawdopodobne głupstwo już słyszymy: "oddawaj mi moją lalkę, jesteś okropna, nienawidzę cię i nie odezwę się do ciebie do końca życia!". To typowe dziecięce zachowania, przez które przechodzą wszystkie dzieci. A niektórzy nigdy z nich nie wyrastają.

Tymczasem dorosłość polega między innymi na świadomym "zarządzaniu" emocjami i tym wszystkim, co się dzieje wewnątrz nas. Na kontrolowaniu chwilowych napadów czy to gniewu i żalu, czy to czułości, ze świadomością, że są one przejściowe i nie należy na ich fali podejmować wiążących decyzji. Żadne dziecko tego nie umie, bo tego rodzaju umiejętność jest właśnie cechą dorosłości i nikt jej nie osiąga przed jakimś 17 rokiem życia.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że do miłości zdolna jest tylko osoba, która panuje nad emocjami, a nie emocje nad nią.

7 cze 2010

truskawki i baśnie

Truskawki w nowej wersji, a mianowicie w sałatce z serem "danish blue" oraz z miodowym sosem winegret. Pycha!

A baśnie też w nowej wersji, a mianowicie według Bettelheima. Inspirujące.

Choćby fragment o chłopcu, któremu rodzice próbowali wytłumaczyć, że "własne emocje doprowadziły go do postępku, którego nie tylko rodzice nie aprobowali, ale nie aprobował również on sam. Chłopiec ten powiedział: to znaczy, że mam maszynę w środku, która bezustannie chodzi i w każdej chwili może mnie wysadzić w powietrze?"

3 cze 2010

feedbacków ciąg dalszy

"Nie jesteś już małą Beatką, jaką byłaś rok temu" przeczytałam dziś. Faktycznie, nie jestem. Dorosłam! Kurczę blade, dorosłam! I kto by pomyślał...

W każdym razie świat z perspektywy dorosłości wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie jest straszny. Nawet te grzmoty za oknem brzmią jak zaproszenie do tańca, a nie jak niezadowolone pomrukiwanie Pana Boga. Po drugie świat jest mój. Pasuje do mnie i mam ochotę używać go i tworzyć. A właśnie z dwójki płyną dźwięki Stworzenia Świata Haydna. Co więcej ten zachwycający świat pełen jest niezwykłych ludzi. Fascynujących i chętnych zafascynowania. Ciekawych i pragnących zaspokoić ciekawość. Podziwiających i podziwianych. Mogę się z nimi dzielić radością, entuzjazmem, wiedzą. Możemy wymieniać spojrzenia, doświadczenia, uczucia. Bawić się tak, jak tylko potrafią się bawić dorośli, którzy na chwilę chcą wrócić do dzieciństwa.
I kochać. Bo to tylko dorośli potrafią.

2 cze 2010

adiectiva feminina

silna
swobodna
uszczypliwa
inteligentna
swobodna
silna
wiedząca, czego chce
niepotrzebująca
zaradna
silna
atrakcyjna
piękna
pewna siebie
seksowna
zdecydowana
ciepła
silna
mądra
kobieca
wrażliwa
pewna siebie
silna
tajemnicza
niezależna
swobodna
obecna
silna
mądra

1 cze 2010

wyniki eksperymentu

Daję.
Bo lubię. Bo sobie wyobrażam, że to sprawia przyjemność. Bo chcę okazać sympatię. Bo chcę zostać uznana za sympatyczną.
Nie dostaję.
Bo inni dają tym, którzy potrzebują; albo tym, którzy budzą litość; albo tym, w których warto zainwestować, bo są nierozrzutni.
Nie biorę bez proszenia.
Bo nie.
Biorą ode mnie.
Bo lubią brać od tych, których lubią. Bo chcą brać od tych, którzy mają coś fajnego. Bo biorą.

Saldo realne, jak na moje potrzeby, wystarczające.
Saldo uczuć - ogromne manko sympatii wskutek pomylenia walut.

24 maj 2010

bilans

On miał urodę filmowego amanta, ona - zupełnie przeciętną;
on się nie bał niczego, ona wszystkiego;
on miał umysł ścisły, ona była humanistką;
on był grzecznym dzieckiem, ona nieznośnym bachorem;
on po maturze przestał się uczyć, ona zaczęła;
on doświadczył w życiu prawie wszystkiego, ona prawie niczego;
on był niepraktykującym buddystą, ona praktykującą katoliczką;
on kumulował straty, ona zyski.
i co z tego?
oboje są nienormalni.

22 maj 2010

niekonsekwencja

Mówię. Zapowiadam.
I nie dotrzymuję słowa.
Miałam skończyć.
I nie kończę.
Niekonsekwencja.
Nie lubię jej u siebie.
Ale czemu czasem nie miałabym dać sobie do niej prawa?
Dlatego, choć naprawdę chciałam tu przestać pisywać;
i choć, co gorsza, pożegnałam się oficjalnie z czytelnikami,
postaram się nie karcić siebie za to,
że jednak wciąż mnie do tego bloga ciągnie.

19 maj 2010

ty, co to czytasz (kimkolwiek jesteś), też nie musisz

mnie akceptować,
lubić,
uważać za ważną,
zapraszać,
doceniać,
obdarowywać,
potrzebować;

możesz, jeśli chcesz, ale nie musisz.
Moje szczęście od tego nie zależy.

18 maj 2010

nie muszę

być na zawołanie
spieszyć z pomocą
myśleć za innych
ratować z opresji
wychodzić z inicjatywą
odpowiadać za nieszczęścia całego świata
mieć poczucie winy, że nigdy nie zdołam wszystkich uszczęśliwić

wystarczy, w zupełności wystarczy, jeśli spróbuję uszczęśliwić siebie

8 maj 2010

kontr-cytat

ocalałeś właśnie po to, by żyć
żyć - to największe świadectwo

7 maj 2010

klub

O! Nie przypuszczałam, że ktoś zauważy. I zareaguje. I to TAK zareaguje. Szczerze mówiąc nie planowałam tu wchodzić w szczegóły. Ale wygląda na to, że ujawnia się ktoś z "Klubu". No to wejdę. Zwłaszcza, że refleksje zaprzyjaźnionej blogini aż mnie wywołują do tablicy.

Znam bycie w klubie gorszych. I nie chodzi tu ani o zazdrość, ani nawet o porównywanie. Chodzi - jak zauważono - o obraz siebie. Ale nie zgodzę się, że prawdziwy. Ja już WIEM, że gorszość nie jest prawdziwym obrazem. Jest obrazem, który mi kiedyś wciśnięto i żyłam dłuuugo w poczuciu jego prawdziwości. Ale z chwilą gdy przyjęłam jako wstępne założenie, że być może ci, którzy mi go wcisnęli, kłamali, to nagle rzeczywistość zaczęła dostarczać masę dowodów na to, że faktycznie kłamali. I coś się nagle przestawiło o 180 stopni.

A jeśli już o wierze mowa... Czy aby na pewno człowiek stworzony na Obraz i Podobieństwo ma prawo do poczucia gorszości? Czy to przypadkiem nie jest bluźnierstwo? Takie samo jak uważanie Pana B. za nadprzyrodzoną wersję dra Mengele?
Znany niektórym XP lubi mówić o "tuszu w oczach". Do klubu gorszych należą ci, którzy właśnie z tym tuszem w oczach żyją.

1 maj 2010

bizzaria d'

Trawa była wilgotna. W niej żółte mlecze. Pachniało dymem z ogniska i stajnią. Konie podchodziły pić ze strumienia i biegały piękne za zasłoną drzew. Ziemia parowała. Ludzie przyszli punktualnie. Przynieśli kiełbaski i inne przysmaki. Niektórzy dawno niewidziani. Twarze dobrze znane i nieznajome. Rozweselone dniem, który zaczął się w deszczu, a kończył słońcem. No i jeszcze były psy. Spragnione pieszczot, towarzyskie. I śpiew ptaków...
Do roboty, panowie: spezzato fianchegiato do tyłu z lewej. Trzy, cztery.
Dobrze było pojechać. Gorzej wracać.

30 kwi 2010

na opak

Z każdym dniem cieplej. Z każdym dniem Nowego Życia, które sobie wzięłam. Nie powiem "dostałam", bo ono było od zawsze. Leżało na wyciągnięcie ręki. Tylko brać. No i wreszcie wzięłam. Aż się sama zdziwiłam, że to takie łatwe. Nazwano to "wyjściem z klubu gorszych". I to jest dobra nazwa. Paradoksalnie okazuje się, że im jestem lepsza dla siebie, tym jestem lepsza dla innych. To jakiś dobry rodzaj egoizmu. Odwrotność "poświęcania się", które generuje na ogół tylko gorzkie rozczarowania i nieporozumienia. Gdy się robi coś naprawdę dla siebie, to ma się potem z czego dawać. I od razu robi się cieplej, spokojniej, swobodniej.

28 kwi 2010

nowe

Mam Nowego Boga. I mam Nową Siebie. Świat też się zrobił nowy. Bo na dodatek w to wszystko wmieszała się wiosna. Trochę szkoda, że Boga i Siebie nie znalazłam parę lat wcześniej. Ale ten rodzaj rozmyślań akurat prowadzi donikąd. Ważniejsze, że w ogóle znalazłam i w sumie wcale nie tak późno. Ale czuję się śmiesznie. Jakbym miała na nowo nauczyć się chodzić...

21 kwi 2010

?

A może życie nie potrzebuje usprawiedliwienia? A może warto? Warto wszystko i za każdą cenę. Warto iść, ryzykować, poznawać. A nadzieja jest po prostu dobra, bo pozwala żyć i nawet rozczarowanie jest dobre, bo pozwala czuć. Bo w życiu nie ma innej wartości niż życie samo. Nie wiem, czy dokładnie to chciał powiedzieć Leśmian, ale dokładnie to chcę teraz powiedzieć ja. To jakaś nowa perspektywa. Sens życia to żyć. A tu można by całe życie przetrawić na biadoleniu, że ono nie ma sensu. Albo na próbowaniu, by jakiś sens do życia dopisać. I tak się biadoli i próbuje, a życie tymczasem mija. Życie czyli jedyny prawdziwy sens wszystkiego.

Ale żeby było jasne: przez "żyć" rozumiem coś więcej niż tylko "istnieć" czy "wegetować".

10 kwi 2010

[*]

W miejscu, którego nazwa tak bardzo dzieliła. W miejscu, o którego sens stoczono tyle bojów, legli. Bok w bok. Ci z prawa i ci z lewa. Konkurenci, współzawodnicy, nieprzyjaciele. Może w chwili, gdy pojęli, co się dzieje, poczuli, że są razem. Śmiertelni ludzie. Bok w bok duchowni różnych wyznań. I ci, którzy niczego nie wyznawali. Jeśli to ma być znak, to ja bym chciała go rozumieć jako zaproszenie do pojednania. Do wyrzucenia barykad z naszych głów.

6 kwi 2010

Christiani plaudite

Lubię wigilię paschalną ze względów oczywistych.
Ale też i z mniej oczywistych.

Lubię ją na przykład za "pracowitą pszczołę" z Exsultet.
To takie miłe, że nagle wśród tego całego patosu pojawia się to drobne stworzonko. Rzeczywiście łączą się sprawy Boże ze sprawami ludzkimi.

Lubię ją też za "wszystkie konie faraona". Rytm tej frazy zawsze mnie zachwyca. Na dodatek tak świetnie zapowiada bojowe tam-tamy z Kantyku Mojżesza.

Lubię ją też (o ile jest to wigilia u dominikanów) za poczesne miejsce, jakie zapewnia nieszczęsnemu Abelardowi, potępionemu nie wiadomo już, czy bardziej za to, że myślał, czy za to, że kochał. To niesamowite, że akurat u ex-inkwizytorów, w największe święto chrześcijańskie śpiewa się właśnie jego hymn, Christiani, plaudite. Taki naoczny dowód, że On jest - na szczęście - większy od nas. Po prostu większy.


Jak powiem, że lubię wigilię paschalną za Baranki, to już będę banalna.
W sumie lubię ją tak, że nawet bez większego bólu znoszę koszmarne zawodzenie, jakim jest najbardziej wewnętrznie sprzeczna pieśń katolicka Wesoły nam dzień dziś nastał. Chyba nie ma zestawienia weselszych słów z żałobniejszą melodią. Porównać da się to tylko z piosenką O, jak przyjemnie i jak wesoło nam śpiewaną do melodii marsza żałobnego Chopina. A i Otrzyjcie już łzy, płaczący potrafią organiści tak spowolnić, że zamiast skocznie i triumfalnie brzmi melancholijnie.
Na szczęście jednak są też mniej tradycyjne i mniej przygnębione śpiewy, przy których faktycznie chce się zmartwychwstawać.

3 kwi 2010

przepraszam

jak zwykle Tobie zależy bardziej
i taki jesteś natarczywy
jakbyśmy nie wiedzieli oboje,
że nic nie mam prócz Ciebie

i o co się obraziłam?
- że wiosna mi urąga
wszechobecnym kolorem nadziei
i na złość mej duszy przeczy umieraniu

1 kwi 2010

tęsknota do bloga

Czasem mocne postanowienia biorą w łeb.
Chyba jednak potrzebuję bloga.
Chyba jednak w ogóle potrzebuję.
Tak zginęła iluzja autarkei.

A na dziś taka refleksja: niektórzy wierzą w wojnę totalną.
Żyją w oblężonej twierdzy i myślą: "po NASZEJ stronie jest jedynie słuszna Prawda, a ONI chcą zniszczyć ją i NAS. Chcą zniszczyć NASZE dusze, NASZE rodziny, NASZE wartości. Wszystko, co robią ONI jest złe, bo robią to ONI".
Niektórzy podzielili rzeczywistość na dwie strony barykady.
To ich problem.
Ja nie wierzę w totalną wojnę.
Owszem, wiem, że są mniejsze i większe spory, konflikty, a nawet wojny. Pojedyncze. A linie demarkacyjne między NAMI i NIMI są ruchome. I każdy - i MY i ONI - ma jakieś Racje. Podczas gdy Prawda jest najczęściej zupełnie gdzie indziej.
Totalna wojna istnieje tylko w głowach niektórych.
Współczuję im.

5 mar 2010

Jednorazowa reaktywacja o przemocy w rodzinie

Facebook nie nadaje się do długich dyskusji.

Reaktywuję więc na chwilę bloga, by tutaj (w nawiązaniu do wymiany zdań rozpoczętej na fb) napisać w szczegółach, co sądzę o projekcie nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, oraz o argumentacji przeciwników projektu.

1) Nie napisałam nigdzie i nigdy, że projekt ustawy - taki jaki jest - jest dobry. Uważam, że ma on sporo luk i niedokładności, które należy poprawić. Bardzo się cieszę, że wrócił do komisji.

2) Napisałam i nadal to podtrzymuję: argumentowanie, że dawanie klapsów to nie przemoc; że wtrącanie się państwa w wychowywanie dzieci to totalitaryzm i inwigilacja, oraz sianie paniki, że teraz pracownicy socjalni będą zabierać wszystkim dzieci, uważam za złe. Spotkałam się z reakcjami, które przekonały mnie, że moja intuicja jest słuszna: nie tyle chodziło o merytoryczne przedyskutowanie samych zapisów projektu, co o nadinterpretację tych zapisów w taki sposób, by wykazać, że "oni" (twórcy projektu) dążą do zniszczenia rodziny. A Ci "oni" to oczywiście "lewacy". Usłyszałam, że działam na rzecz tych, którzy są "po drugiej stronie barykady".
We wszystkim, co usłyszałam od moich rozmówców znalazłam dużo ideologii, ale nie znalazłam w ogóle zainteresowania dobrem krzywdzonego dziecka.

3) Dołączam link do wczorajszego sejmowego wystąpienia rzecznika do spraw dziecka. Nie wiem, po której stronie "barykady" on jest, czy jest "lewakiem", czy nie, i w ogóle mnie to nie obchodzi. Obchodzi mnie, czy społeczeństwo jest w stanie coś zrobić, by pomóc krzywdzonym najsłabszym.

http://www.brpd.gov.pl/wystapienia/wyst_rpd_2010_03_04.pdf

Proszę zauważyć, że rzecznik był za tym, by projekt z powrotem odesłać do komisji. Ale jego argumentacja była z gruntu różna.

4) Nadinterpretacja przeciwników projektu polega na tym, że z kilku różnych zapisów: a) że kary cielesne są formą przemocy; b) żeby zbierać informacje (nawet anonimowe) o rodzinach, w których (być może) dzieci padają ofiarą przemocy; c) żeby pracownik socjalny miał prawo odebrać dziecko W SYTUACJI ZAGROŻENIA ZDROWIA LUB ŻYCIA - tworzy się wizję, że od chwili wejścia takiego prawa w życie pracownicy socjalni zaczną zabierać dzieci wszystkim rodzicom, których sąsiedzi donieśli, że mama dała dziecku klapsa. Owszem: projekt musi być doprecyzowany tak, by tego rodzaju nadinterpretacje nie były możliwe. Ale musiałabym uwierzyć, że owi "lewacy" - twórcy projektu są nie tylko diabłami wcielonymi, ale na dodatek zupełnymi debilami, żeby uwierzyć w propagandę, iż właśnie taki był ich cel: za jednym zamachem poodbierać dzieci wszystkim porządnym rodzicom i umieścić je nie wiadomo gdzie, a ich rodziców powsadzać do więzienia.

Tego rodzaju nadinterpretacje i sianie takiej paniki w niczym nie zbliża nas do rozwiązania problemu: jak pomóc maltretowanym dzieciom, których na pewno jest więcej, niż sobie to wyobrażamy.

4) Spotkałam się z argumentem, że projekt to zwalczanie przemocy przemocą. Uważam to za czystą demagogię. Społeczeństwa po to wymyśliły prawo i aparat państwowy czuwający nad realizowaniem tego prawa, żeby uniemożliwić jednostkom dokonywanie czynów powszechnie uznanych za złe. Takich jak zabójstwo, kradzież itd. Do czynów powszechnie uznawanych za złe należą bicie i znieważanie. Jeśli Malinowski uderzy Kowalskiego i nawyzywa go, to Kowalski ma prawo oczekiwać od społeczeństwa, że czyn Malinowskiego zostanie potępiony, a on - Kowalski otrzyma odszkodowanie. I nikt przy zdrowych zmysłach nie dąży do wykreślenia tego rodzaju przepisów z kodeksów prawa, pod pozorem, że państwo się wtrąca do postępowania Malinowskiego.
Dlaczego prawo do obrony przed biciem i znieważaniem przyznajemy tylko dorosłym? Na jakiej podstawie? Dlaczego uważamy, że jeśli "Malinowskiego" zastąpi się "tatą", a "Kowalskiego" – "synem", to oczywista i akceptowana powszechnie ingerencja państwa zmienia się w "inwigilację" i "totalitaryzm"?

5) Tak jak już napisałam: ci sami ludzie, którzy żądają ingerencji państwa w to, czy kobieta urodzi poczęte dziecko, zabraniają państwu ingerować w to, czy kobieta urodzone dziecko bije. Bulwersuje mnie ta dziwaczna niekonsekwencja. W dyskusji nad aborcją wysuwa się właśnie taki argument: państwo (przy pomocy aparatu prawa) powinno chronić najsłabszych, czyli chronić bezbronne dziecko w łonie matki przed samą matką, jeśli postanowi ona pozbawić je życia. Dlaczego od momentu narodzenia dziecku (niemowlak jest równie niewinny i bezbronny jak dziecko nienarodzone) nie miałaby już przysługiwać żadna ochrona ze strony społeczeństwa? Dlatego demagogiczne tezy o "inwigilacji" i "totalitaryzmie" szczególnie mnie gorszą ze strony katolików.

6) Spotkałam się też z inną formą "siania paniki", którą można sprowadzić do takiego zdania: "jak Ci jakiś bezstresowo (=bezprzemocowo) wychowany młodzian da w czapę w ciemnym zaułku, to będziesz inaczej mówiła". Zadziwia mnie w tym momencie żywotność mitu. Ale to już wiemy: mity mają często twardsze życie niż rzeczywistość. Wyrażona powyższym zdaniem teza, że dzieci wychowywane bez kar cielesnych wyrastają na wandali, chuliganów i młodocianych bandytów jest totalnie fałszywa. Co zresztą łatwo udowodnić. Wystarczy przejrzeć kartoteki ośrodków resocjalizacyjnych: prawie wszystkie dzieci dopuszczające się aktów przestępczości pochodzą z rodzin patologicznych i były w nich ofiarami przemocy rodzicielskiej. To nie brak kar cielesnych "tworzy" chuliganów, ale brak zainteresowania ze strony rodziców, brak dialogu, brak miłości. A dawanie klapsów jest zawsze rezygnacją z dialogu. Klapsa się daje, kiedy się nie umie i/lub nie chce porozmawiać z dzieckiem. Klaps to porażka wychowawcza.

Reasumując: nie jestem zwolenniczką projektu ustawy w jego dotychczasowej formie ze względu na brak doprecyzowania różnych pojęć. Ale jestem zdecydowaną przeciwniczką argumentacji, w której próby chronienia najsłabszych przez państwo uznawane są za "inwigilację", a dawanie klapsów uznawane jest za "normalny środek wychowawczy". Takie opinie mnie głęboko oburzają.

23 sty 2010

pożegnanie z blogiem

To będzie ostatni wpis. Dalsze przemyślenia będę powierzać papierowi. Nie nadają się do przestrzeni publicznej.

Wchodzę na ścieżkę buntu. Muszę odrobić tę zaległość. Odbyć mój bunt. Jeśli tego nie zrobię, pozostanę na zawsze poganką. Taką, jaką byłam dotychczas. Chodząc regularnie do kościoła (bywało że wręcz codziennie), spowiadając się co miesiąc i jeżdżąc na rekolekcje w każde wakacje pozostawałam w sercu poganką, gdyż fundamentem moich zachowań religijnych był lęk. Nie wiedziałam o tym, a z mych deklaracji nigdy taki wniosek nie wynikał. Tak jednak było i jest nadal. Lęk, czyli sama istota pogaństwa, był główną siłą napędową moich przekonań i wyborów.

Jeśli chrześcijaństwo naprawdę jest czymś diametralnie różnym od pogaństwa, to właśnie w tym miejscu (nie w liczbie bóstw i ich wyglądzie) tkwi prawdziwa różnica. Chrześcijaństwo w przeciwieństwie do pogaństwa nie może się opierać na lęku. Jeśli się na nim opiera, to jest tylko jedną więcej formą pogaństwa, a w takim razie jest fałszywe i nic nie warte.

Dokąd zajdę drogą buntu? Nie wiem. Może do zimnej, bezdusznej pustki ateizmu. Ale jeśli chrześcijaństwo jest prawdziwe, czyli nie jest pogaństwem i nie opiera się na mechanizmach lękowych, to ja mogę dojść do niego tylko poprzez bunt. To jedyne dla mnie wyjście z pogaństwa, w którym tkwię od dziecka. Jedyny sposób stawienia czoła lękowi. Nie wiem, co jest po drugiej stronie buntu, ale muszę zaryzykować.