23 sty 2010

pożegnanie z blogiem

To będzie ostatni wpis. Dalsze przemyślenia będę powierzać papierowi. Nie nadają się do przestrzeni publicznej.

Wchodzę na ścieżkę buntu. Muszę odrobić tę zaległość. Odbyć mój bunt. Jeśli tego nie zrobię, pozostanę na zawsze poganką. Taką, jaką byłam dotychczas. Chodząc regularnie do kościoła (bywało że wręcz codziennie), spowiadając się co miesiąc i jeżdżąc na rekolekcje w każde wakacje pozostawałam w sercu poganką, gdyż fundamentem moich zachowań religijnych był lęk. Nie wiedziałam o tym, a z mych deklaracji nigdy taki wniosek nie wynikał. Tak jednak było i jest nadal. Lęk, czyli sama istota pogaństwa, był główną siłą napędową moich przekonań i wyborów.

Jeśli chrześcijaństwo naprawdę jest czymś diametralnie różnym od pogaństwa, to właśnie w tym miejscu (nie w liczbie bóstw i ich wyglądzie) tkwi prawdziwa różnica. Chrześcijaństwo w przeciwieństwie do pogaństwa nie może się opierać na lęku. Jeśli się na nim opiera, to jest tylko jedną więcej formą pogaństwa, a w takim razie jest fałszywe i nic nie warte.

Dokąd zajdę drogą buntu? Nie wiem. Może do zimnej, bezdusznej pustki ateizmu. Ale jeśli chrześcijaństwo jest prawdziwe, czyli nie jest pogaństwem i nie opiera się na mechanizmach lękowych, to ja mogę dojść do niego tylko poprzez bunt. To jedyne dla mnie wyjście z pogaństwa, w którym tkwię od dziecka. Jedyny sposób stawienia czoła lękowi. Nie wiem, co jest po drugiej stronie buntu, ale muszę zaryzykować.