9 paź 2010

do Taty

Znów ktoś Ciebie nie lubi. Bo jesteś okrutny: dajesz, co wymodlone, a potem zabierasz. Pamiętam czas, gdy tak o Tobie myślałam.
Długi czas.
Przez wiele, wiele lat byłeś dla mnie Bogiem-faszystą. Doktorem Mengele robiącym eksperymenty na ludziach.

Dziś już w Ciebie takiego nie wierzę. Takiego Ciebie nie chcę znać. Jeśli przebywanie przez wieczność z takim Bogiem miałoby być niebem, to ja nie chcę tam iść.
Lęk, że możesz się jednak takim właśnie okazać, czasem się we mnie jeszcze odzywa. Że ukarzesz i potępisz. Na szczęście odzywa się coraz rzadziej i ciszej.
Nie chcę słuchać tego lęku. Zbyt długo grał on rolę mojego sumienia.
Niedawno odnalazłam zaginioną zdolność cieszenia się. Dziś nie będę zatruwała sobie radości obawami przed Tobą. Dałeś mi życie do wykuwania. Wykuję je najlepiej jak potrafię. Kochając i robiąc, co chcę. To ja mam je wykuć. Czas dorosnąć i przestać wyręczać się w tym Tobą.
Wiem, że nie zawsze będzie z górki. Ale nie dlatego, że to Ty rzucasz kłody pod nogi i karzesz za grzechy moje i cudze. Błądzenie też ma głęboki sens. Nie będę żałowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz