30 kwi 2010

na opak

Z każdym dniem cieplej. Z każdym dniem Nowego Życia, które sobie wzięłam. Nie powiem "dostałam", bo ono było od zawsze. Leżało na wyciągnięcie ręki. Tylko brać. No i wreszcie wzięłam. Aż się sama zdziwiłam, że to takie łatwe. Nazwano to "wyjściem z klubu gorszych". I to jest dobra nazwa. Paradoksalnie okazuje się, że im jestem lepsza dla siebie, tym jestem lepsza dla innych. To jakiś dobry rodzaj egoizmu. Odwrotność "poświęcania się", które generuje na ogół tylko gorzkie rozczarowania i nieporozumienia. Gdy się robi coś naprawdę dla siebie, to ma się potem z czego dawać. I od razu robi się cieplej, spokojniej, swobodniej.

28 kwi 2010

nowe

Mam Nowego Boga. I mam Nową Siebie. Świat też się zrobił nowy. Bo na dodatek w to wszystko wmieszała się wiosna. Trochę szkoda, że Boga i Siebie nie znalazłam parę lat wcześniej. Ale ten rodzaj rozmyślań akurat prowadzi donikąd. Ważniejsze, że w ogóle znalazłam i w sumie wcale nie tak późno. Ale czuję się śmiesznie. Jakbym miała na nowo nauczyć się chodzić...

21 kwi 2010

?

A może życie nie potrzebuje usprawiedliwienia? A może warto? Warto wszystko i za każdą cenę. Warto iść, ryzykować, poznawać. A nadzieja jest po prostu dobra, bo pozwala żyć i nawet rozczarowanie jest dobre, bo pozwala czuć. Bo w życiu nie ma innej wartości niż życie samo. Nie wiem, czy dokładnie to chciał powiedzieć Leśmian, ale dokładnie to chcę teraz powiedzieć ja. To jakaś nowa perspektywa. Sens życia to żyć. A tu można by całe życie przetrawić na biadoleniu, że ono nie ma sensu. Albo na próbowaniu, by jakiś sens do życia dopisać. I tak się biadoli i próbuje, a życie tymczasem mija. Życie czyli jedyny prawdziwy sens wszystkiego.

Ale żeby było jasne: przez "żyć" rozumiem coś więcej niż tylko "istnieć" czy "wegetować".

10 kwi 2010

[*]

W miejscu, którego nazwa tak bardzo dzieliła. W miejscu, o którego sens stoczono tyle bojów, legli. Bok w bok. Ci z prawa i ci z lewa. Konkurenci, współzawodnicy, nieprzyjaciele. Może w chwili, gdy pojęli, co się dzieje, poczuli, że są razem. Śmiertelni ludzie. Bok w bok duchowni różnych wyznań. I ci, którzy niczego nie wyznawali. Jeśli to ma być znak, to ja bym chciała go rozumieć jako zaproszenie do pojednania. Do wyrzucenia barykad z naszych głów.

6 kwi 2010

Christiani plaudite

Lubię wigilię paschalną ze względów oczywistych.
Ale też i z mniej oczywistych.

Lubię ją na przykład za "pracowitą pszczołę" z Exsultet.
To takie miłe, że nagle wśród tego całego patosu pojawia się to drobne stworzonko. Rzeczywiście łączą się sprawy Boże ze sprawami ludzkimi.

Lubię ją też za "wszystkie konie faraona". Rytm tej frazy zawsze mnie zachwyca. Na dodatek tak świetnie zapowiada bojowe tam-tamy z Kantyku Mojżesza.

Lubię ją też (o ile jest to wigilia u dominikanów) za poczesne miejsce, jakie zapewnia nieszczęsnemu Abelardowi, potępionemu nie wiadomo już, czy bardziej za to, że myślał, czy za to, że kochał. To niesamowite, że akurat u ex-inkwizytorów, w największe święto chrześcijańskie śpiewa się właśnie jego hymn, Christiani, plaudite. Taki naoczny dowód, że On jest - na szczęście - większy od nas. Po prostu większy.


Jak powiem, że lubię wigilię paschalną za Baranki, to już będę banalna.
W sumie lubię ją tak, że nawet bez większego bólu znoszę koszmarne zawodzenie, jakim jest najbardziej wewnętrznie sprzeczna pieśń katolicka Wesoły nam dzień dziś nastał. Chyba nie ma zestawienia weselszych słów z żałobniejszą melodią. Porównać da się to tylko z piosenką O, jak przyjemnie i jak wesoło nam śpiewaną do melodii marsza żałobnego Chopina. A i Otrzyjcie już łzy, płaczący potrafią organiści tak spowolnić, że zamiast skocznie i triumfalnie brzmi melancholijnie.
Na szczęście jednak są też mniej tradycyjne i mniej przygnębione śpiewy, przy których faktycznie chce się zmartwychwstawać.

3 kwi 2010

przepraszam

jak zwykle Tobie zależy bardziej
i taki jesteś natarczywy
jakbyśmy nie wiedzieli oboje,
że nic nie mam prócz Ciebie

i o co się obraziłam?
- że wiosna mi urąga
wszechobecnym kolorem nadziei
i na złość mej duszy przeczy umieraniu

1 kwi 2010

tęsknota do bloga

Czasem mocne postanowienia biorą w łeb.
Chyba jednak potrzebuję bloga.
Chyba jednak w ogóle potrzebuję.
Tak zginęła iluzja autarkei.

A na dziś taka refleksja: niektórzy wierzą w wojnę totalną.
Żyją w oblężonej twierdzy i myślą: "po NASZEJ stronie jest jedynie słuszna Prawda, a ONI chcą zniszczyć ją i NAS. Chcą zniszczyć NASZE dusze, NASZE rodziny, NASZE wartości. Wszystko, co robią ONI jest złe, bo robią to ONI".
Niektórzy podzielili rzeczywistość na dwie strony barykady.
To ich problem.
Ja nie wierzę w totalną wojnę.
Owszem, wiem, że są mniejsze i większe spory, konflikty, a nawet wojny. Pojedyncze. A linie demarkacyjne między NAMI i NIMI są ruchome. I każdy - i MY i ONI - ma jakieś Racje. Podczas gdy Prawda jest najczęściej zupełnie gdzie indziej.
Totalna wojna istnieje tylko w głowach niektórych.
Współczuję im.