6 kwi 2010

Christiani plaudite

Lubię wigilię paschalną ze względów oczywistych.
Ale też i z mniej oczywistych.

Lubię ją na przykład za "pracowitą pszczołę" z Exsultet.
To takie miłe, że nagle wśród tego całego patosu pojawia się to drobne stworzonko. Rzeczywiście łączą się sprawy Boże ze sprawami ludzkimi.

Lubię ją też za "wszystkie konie faraona". Rytm tej frazy zawsze mnie zachwyca. Na dodatek tak świetnie zapowiada bojowe tam-tamy z Kantyku Mojżesza.

Lubię ją też (o ile jest to wigilia u dominikanów) za poczesne miejsce, jakie zapewnia nieszczęsnemu Abelardowi, potępionemu nie wiadomo już, czy bardziej za to, że myślał, czy za to, że kochał. To niesamowite, że akurat u ex-inkwizytorów, w największe święto chrześcijańskie śpiewa się właśnie jego hymn, Christiani, plaudite. Taki naoczny dowód, że On jest - na szczęście - większy od nas. Po prostu większy.


Jak powiem, że lubię wigilię paschalną za Baranki, to już będę banalna.
W sumie lubię ją tak, że nawet bez większego bólu znoszę koszmarne zawodzenie, jakim jest najbardziej wewnętrznie sprzeczna pieśń katolicka Wesoły nam dzień dziś nastał. Chyba nie ma zestawienia weselszych słów z żałobniejszą melodią. Porównać da się to tylko z piosenką O, jak przyjemnie i jak wesoło nam śpiewaną do melodii marsza żałobnego Chopina. A i Otrzyjcie już łzy, płaczący potrafią organiści tak spowolnić, że zamiast skocznie i triumfalnie brzmi melancholijnie.
Na szczęście jednak są też mniej tradycyjne i mniej przygnębione śpiewy, przy których faktycznie chce się zmartwychwstawać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz