20 lip 2010

choroby

Na pewnym blogu czytam zwierzenia, które wskazują na terminalny etap choroby współuzależnieniowej.
Nie móc bez kogoś żyć - to nie miłość, to patologia.
Miłość to wolność: nie zniewalam tego, kogo kocham i nie jestem przez niego zniewolona.

Wiem, że sama jestem dopiero "w drodze", jeszcze potrzebuję leczenia. Bo ciągle jeszcze się wikłam. Ale cieszę się, ogromnie się cieszę, że jestem tych zjawisk świadoma. Najlepszym sprzymierzeńcem jest moje własne ciało: napięcie mięśni, ból brzucha, mrowienie skóry... Takie drobne sygnały, że coś nie gra, że emocjami zawędrowałam w świat nieistniejący, że straciłam moje "hic et nunc". Ciało jest mądre. I wcale nie dąży do czegoś innego niż duch. Wręcz przeciwnie: ciało i duch dążą do integracji i harmonii. "Gdy czynię dobrze, czuję się dobrze. Gdy czynię źle, czuję się źle" - przeczytałam niedawno. Bardzo to głęboka prawda o człowieku.

1 komentarz:

  1. Ktoś powiedział kiedyś "ciało jest pierwszym kierownikiem duchowym". Ja mu często ufałam i lubię je obserwować. Ale na manowce też potrafi zaprowadzić.

    Ciało jest niedaleko emocji, niektórzy nawet twierdzą że emocje, a przynajmniej ich źródło, to tylko ciało (James-Lange theory). Dlatego z ufaniem naszej biologii staram się być tak samo ostrożna jak z ufaniem emocjom.

    Najbliżej ciało i duch są być może u kobiet. A przynajmniej u nich to najwyraźniej widać. Jeśli coś je dręczy, rozregulowują się. Dlatego kobieta, dbając o ciało, dba o ducha, i odwrotnie :)

    OdpowiedzUsuń