6 lip 2010

moje kowalstwo

Wracam myślami do kowala losu.
Był czas, gdy czułam się niemal w pełni zależna od okoliczności. Przezywanych dla zmyłki "Wolą Bożą". A jej wizja napełniała mnie mrożącym krew w żyłach lękiem.
Dziś wiem, że bóg, do którego się modliłam, to nie był ten Właściwy. Ot, jak łatwo popaść w pogaństwo.
Mam Teraz przed sobą swój los i wiem, jak wiele zależy ode mnie. Czuję się wręcz zaproszona do wszelkich prób, eksperymentów i radowania się tego losu kuciem. Chcę mieć marzenia, chcę mieć plany. Ale chcę też mieć przestrzeń. Miejsce na oddech, miejsce dla Ducha. Dlatego do marzeń i planów podchodzę lekko, z dystansem i uśmiechem. Może z tej bryły żelaza powstanie tarcza, a może miecz. A może jeszcze coś innego. Ale to jest MOJA robota i, jako taka, zawsze będzie mnie cieszyć.
Zastosowanie się znajdzie i dla miecza i dla tarczy. I dla czegoś innego. Nie chcę się kurczowo czepiać szczegółów. Że koniecznie miecz, że koniecznie dwumetrowy, że koniecznie z runami na klindze. Przecież doświadczyłam już tyle razy, jak cennym skarbem są w życiu niespodzianki i zupełnie nieoczekiwane obroty spraw! Nie chcę tego tracić. Będę się więc bawić mym kowalstwem i ze szczerym zaciekawieniem patrzeć, co mi z tej roboty wyjdzie. Stać mnie na to, bo wiem, że cokolwiek wyjdzie, wyjdzie piękne. Bo moje własne i wykuwane z sercem i radością.

1 komentarz:

  1. Ja z takim podejściem się zgadzam w zupełności :) Sama dostałam np moją obecną pracę jako prezent, zbieg okoliczności (połączony z moim planowaniem, lecz tylko z niego nie wynikający).

    A co można zrobić z poczuciem powołania w jednym konkretnym kierunku, wspieranym 'odgórnie', realizowanym przez kilka lat, na różne sposoby i z wieloma zmianami planów, i w końcu trafiającym donikąd? Bo tu się kuje nie miecz albo tarczę, tylko - chyba - serce.

    OdpowiedzUsuń