25 wrz 2009

leczenie

No to ja może coś napiszę. Bo ostatnio wypadłam z rytmu. Hic et nunc spod znaku diadochów strzelających do siebie z najnowocześniejszej broni mafijnej, a w przerwach uprawiających marchewkę - oto wirtualny światek, który sobie stworzyłam. Ale żeby nie było: dzieje się też sporo w realu, choć real to bardziej wewnętrzny niż zewnętrzny.
Chyba pora na rodzaj coming outu: w ramach psychoterapii odbyłam ostatnio pięciodniowy trening. I uwierzyłam. Wreszcie uwierzyłam, że naprawdę jestem DDA (okazało się, że mądrzy ludzie mieli rację: to można zorganizować również na trzeźwo). I, co ważniejsze, uwierzyłam, że to nie jest nieodwracalne. Że mogę przestać widzieć świat na czarno. Czasem rozglądając się wokół siebie odkrywam ze zdumieniem barwy życia. Które - to odkrycie wręcz kolumbowe - naprawdę może być fajne! I nawet przestałam się martwić tym, że zabieram się za siebie będąc w wieku tak bardzo już popoborowym.
Ogólnie zatem jest coraz lepiej, choć pewnie "nawroty" mnie jeszcze czekają. Najważniejsze, że wiem już teraz, jak bardzo warto. Wszystko warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz