20 paź 2009

praca u podstaw

Moje koczownicze życie trwa. Jutro panowie elektrycy będą zmieniać instalację w tym mieszkaniu, które jest prawnie moje od lat kilkunastu, faktycznie moje od kilku miesięcy, a psychicznie moje stanie się - mam nadzieję - jakoś w połowie listopada. Tymczasem przemieszkuję na nadwiślańskiej skarpie, na torbach i walizkach. Wieczorami obsiewam farmę i robię kolejne poziomy w mafii. Dni, pomimo jesiennego spleenu, upływają mi w dość dobrym nastroju. Powolutku zaczynam zaprzyjaźniać się z życiem. Tym moim. Oswajam swoją historię i siebie samą mając nadzieję, że pewnego pięknego dnia poczuję się ze sobą naprawdę świetnie. Sprawa jest najwyższej wagi, bo z sobą mam wszak przeżyć resztę lat. Na dzień dzisiejszy przyszłość jawi mi się dość mgliście, ale najcenniejsze jest to, że się jej nie boję. Już nie. Wiem, że sobie poradzę. Póki co oczekuję dnia, gdy znów wprowadzę się do siebie. Do wyremontowanego mieszkania, dopasowanego do mnie. To jedna z miłych rzeczy, które sama sobie sprawiam. By to wszystko, co jest, nie przestając tym być, stało się wszystkim przyjemnym zamiast - jak dotąd - być wszystkim bolesnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz