5 paź 2009

coś się kończy, coś się zaczyna

Tak mawiał mistrz Sapkowski. Mnie się skończył ostatni (ale jakże miły) epizod wakacji: las, Miły Człowiek, Gościnny Leśniczy, ogniska pod gwiazdami i gra w Boticellego. Smutno, że się skończyło, zwłaszcza że to, co się zaczyna wygląda na dzień dzisiejszy nieco upiornie. A więc po pierwsze demolka. I już z tą demolką problemy. Niestety nie wyrobiłam się z demolką latem i przyszło mi stanąć oko w oko z problemem pod nazwą "sezon grzewczy". Gdy kaloryfery były puste, odcięcie jednego z nich, który ma zmienić lokalizację, nie stanowiłoby trudności. Teraz, jeśli na dwie godziny spuszczą wodę z grzejników, to uczynni sąsiedzi nie omieszkają zrobić burdy. Dlatego też żaden fachowiec nie pali się do cięcia rurek bez zgody administratora. A administrator zgodzić się nie chce, póki nie przyjdzie i nie sprawdzi, co ja takiego chcę w tym moim mieszkaniu robić. Stosowną dawkę stresu mam więc już na wstępie zapewnioną.
Po drugie zaczyna się rok akademicki. I zaczyna się od perspektywy biegania nie 10 minut, a prawie pół godziny od przystanku metra do leśnej uczelni. Bo szanowne Miasto wstrzymało ruch tramwajowy na interesującym mnie odcinku. Czyli jutro pobudka przed świtem, żeby zdążyć. Chyba będę musiała zasiać coś długotrwałego na farmie, bo mogą być kłopoty z codziennym żniwem.

1 komentarz: