29 paź 2009

romantyczne ruiny

I tak oto stałam się posiadaczką zdemolowanego apartamentu. Na nazwę modnego "loftu" nie zasługuje on jednak, bo nie jest poprzemysłowy. A i powierzchnię ma trochę za małą. Ale obnażone do cegły ściany i obnażona do betonu podłoga robią wrażenie bardzo loftowe. Dobra nowina: mam kibel. No to w sumie da się już tam zamieszkać. Koczowniczy tryb życia zdecydowanie mi się przejadł. Chcę wrócić do siebie, nawet jeśli to "u siebie" jest - jak powiedział Miły Człowiek - "nienormalne". Ruina ma szansę na dłuższą egzystencję, gdyż kwestię pana Remonciarza rozwiązałam bardzo ostatecznie. Słuszność decyzji potwierdziły - już po jej podjęciu - liczne znaleziska w postaci opakowań po piwie i Balsamie Kresowym zaśmiecających moje urocze rumowisko. Perspektywa dalszych prac nad przystosowaniem "loftu" do bardziej cywilizowanego trybu życia - wymagającego na przykład wanny - jest mglista. Wczoraj odbyłam rozmowę z pierwszym kandydatem na Nowego Remonciarza. Pan Stanisław zażyczył sobie kwoty, która nieco mnie przerasta. Mam do wyboru: albo liczyć na to, że któryś kolejny kandydat okaże się tańszy, albo robić dalszy remont po kawałku, co przedłuży mi niewątpliwie czas mieszkania wśród ruin. Czyż to nie romantyczne? Może nauczę się straszyć i zacznę robić karierę jako biała dama.
A tymczasem mamy jesień. Moja ulubiona pora roku. Niektórzy mają depresję, a ja wręcz przeciwnie. Mam impresję i ekspresję. Chodząc wieczorami ulicą Rozbrat, do łez wręcz zachwycam się blaskiem latarń wśród jesiennych liści rozpraszającym się miękko na smugach mgły. Uwielbiam taką pogodę jak teraz, uwielbiam te długie wieczory. W takiej mglistej ciemności rozjaśnianej miejskimi światłami czuję się przytulnie, bezpiecznie i zacisznie. Mieszkanie w ruinach w taki czas kojarzy mi się bardzo pozytywnie i nawet nie martwię się tym, że remont potrwa długo i będzie sporo kosztował.

1 komentarz: