16 sie 2009

królowie popu

Zacznijmy od tego, że pop kręci mnie zdecydowanie mniej niż inne rodzaje muzyki. Konkretnie najbardziej kręci mnie muzyka klasyczna (a w niej najbardziej muzyka dawna a także opera), potem niektóre rodzaje folku, muzyki etnicznej i starego jazzu bądź bluesa. Pop zdecydowanie dużo mniej, choć nie mogę powiedzieć, bym miała na niego alergię.
Natomiast dość ważne jest w moim przekonaniu zdanie sobie sprawy, że pop (i mam tu na myśli "muzykę pop", a nie szeroko rozumianą popkulturę) jest zjawiskiem, którego nie da się sprowadzić do definicji "muzyki". W znacznym bowiem stopniu granice "muzyki" rozsadza, czy też przekracza.
Tak zwana "muzyka pop" to cała machina, w której świat dźwięków (melodia, instrumentalizacja, śpiew) stanowią tylko jeden z wielu elementów i - moim zdaniem - wcale nie przeważający. Trochę tak, jak w spocie reklamowym reklamowany produkt. Jest on konieczny, jako pretekst dla spotu, spot kręci się wokół niego i celem tego wszystkiego jest, by widz zapamiętał, że ten produkt jest lepszy od innych. Ale sam spot reklamowy jako mini utwór filmowy zawiera mnóstwo innych elementów: aktorów, muzykę, tekst, obrazy... I to te elementy decydują o tym, czy spot reklamowy jest dobry, czy zły. Te elementy, a nie reklamowany produkt.
I takim samym zjawiskiem jest w moim przekonaniu "muzyka pop". Owszem: na dnie wszystkiego jest muzyka. Dany utwór muzyczny (najczęściej o minimalnie skomplikowanej linii melodycznej, bardzo uproszczonej instrumentalizacji i niezbyt wysublimowanym wykonaniu wokalnym) jest pretekstem do całej reszty. A ta cała reszta to: wygląd, sposób bycia, ubierania się i zachowania wykonawców utworu - i to zarówno na scenie jak i poza nią - rozliczne elementy wizualne w postaci teledysków, choreografii (w teledyskach i na koncertach), bardzo kosztownej scenografii i bardzo starannej reżyserii pojedynczych koncertów i całych tras koncertowych, no i wreszcie reklama, której niemałą część stanowią informacje o życiu prywatnym wykonawców, oraz umiejętne skandalizowanie.
Gdyby te pozamuzyczne elementy nie były istotne w "muzyce pop", nikt nie wydawałby na nie ciężkich milionów dolarów. W widowisku jakim jest "koncert pop" utwór muzyczny jest najprawdopodobniej najtańszą tego widowiska częścią.
Różnica między "muzyką pop" a na przykład muzyką Chopina naprawdę nie sprowadza się tylko do kwestii formalnych z dziedziny muzykologii. Gdy fani Chopina przychodzą na koncert posłuchać takiej Marty Argerich, to widowisko jest żadne: przestrzeń, fortepian i kobieta na taborecie. Wspomniana Argerich nie nagrywa teledysków, nie musi robić operacji plastycznych i się odchudzać i nikogo nie obchodzi, z kim ona śpi. Bo w tym zjawisku socjologicznym, jakim są koncerty muzyki Chopina, chodzi tylko i wyłącznie o muzykę. W "muzyce pop" chodzi w równym (przynajmniej) stopniu o całą resztę.
Dla mnie zatem nie ulega najmniejszej wątpliwości (i moim zdaniem dowieść to jest łatwo), że "królami popu" nie zostają bynajmniej ci, którzy tworzą najlepszą muzykę i najlepiej ją wykonują, ale ci, którzy najumiejętniej wykorzystują wszystkie wspomniane wyżej elementy, a zwłaszcza ci, którzy się najlepiej orientują w trendach na rynku.
Pewnie to wszystko, co tu napisałam, to straszliwy truizm i szkoda na to klawiatury, ale ponieważ wygląda na to, że jak próbuję dyskutować o popie, to nikt nie rozumie, o co mi chodzi, to pomyślałam, że może na piśmie będzie łatwiej.
I - podkreślam - to wszystko, co napisałam wyżej, to nie są żadne zarzuty, nie jest to krytyka, wyraz oburzenia, czy innego zniesmaczenia. Nie upatruję nic złego w takich kompleksowych zjawiskach artystycznych. One POProstu takie są: kompleksowe. I dlatego uważam, że nie można ich omawiać i oceniać tak, jakby kompleksowe nie były.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz